Cztery dni po zamachach w Paryżu miał być rozegrany mecz towarzyski między Niemcami a Holandią. Kanclerz Angela Merkel i kilku ministrów z jej gabinetu zapowiedziało swoją obecność. Miał to być pokaz siły oraz przesłanie dla organizatorów (przyszłych) ataków: nie daliśmy się zastraszyć, żyjemy tak, jak żyliśmy do tej pory. Na półtorej godziny przed rozpoczęciem, spotkanie zostało odwołane a stadion i duży przyległy obszar ewakuowany. Podobno policja dostała sygnał o zamierzanym ataku terrorystycznym; podobno na inkryminowanym terenie znaleziono jakiś przedmiot pozostawiony bez opieki.
Thomas de Maiziere, niemiecki minister spraw wewnętrznych, zwołał konferencję prasową1. Nie łatwo mu było wyjaśnić powstałą sytuację. Wszystko, co zrobiono, zostało podyktowane względami bezpieczeństwa, oczywiście. Mimo to nadal pytania, których nie zadano, domagają się odpowiedzi. Czy to prawda, że państwo niemieckie nie jest w stanie zabezpieczyć miejsca sportowej rywalizacji? Jak to możliwe, że cale państwo zostaje sparaliżowane za pomocą jednego fałszywego doniesienia? Po co rząd z taką pewnością siebie wzywał obywateli, by przybywali na mecz na udrę terrorystom nie przewidując takiego właśnie rozwoju wydarzeń? Czy aby Niemcy nie są trzymane w szachu przez garstkę anonimowych bojowników, a do tego bez użycia broni?