Debata Parlamentu Europejskiego o stanie praworządności w Polsce była niepotrzebna, a według niektórych wręcz nielegalna. Najwięcej korzyści i radości przysporzyła ona eurosceptykom, którzy korzystając z okazji skrytykowali zasady funkcjonowania UE i ingerencję w sprawy krajów członkowskich. Efektem debaty, jeśli nie dojdzie w lutym do przegłosowania rezolucji, będzie jedynie wzrost popularności rządu w Polsce.
1. Mechanizm nadzoru przestrzegania praworządności prawdopodobnie jest niezgodny z prawem unijnym.
Kazimierz Michał Ujazdowski, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości (frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów), w wywiadzie dla polskiej gazety dziennik.pl mówi:
– Dotarłem do opinii służb prawnych Rady Unii Europejskiej z maja 2014 roku. Opinia ta nie pozostawia cienia wątpliwości – mechanizm obrony praworządności sam nie jest zgodny z prawem.
– Komisja Europejska wyszła z założenia, że artykuł 7. jest zbyt radykalny (zakłada on, że przy zgodzie 4/5 krajów członkowskich dany kraj mógłby dostać ostrzeżenie w sprawie łamania praworządności, a przy jednomyślności – mogłyby na niego być nałożone sankcje), zaproponowała więc sama coś pośredniego. Coś własnego i miększego. Problem w tym, że KE może być tylko jednym z organów wnioskujących i nie może sama zmieniać traktatów.
– Tylko Rada, czyli kraje członkowskie, mogą zmienić traktaty. (…) Traktaty są tak szczegółowe i precyzyjne, bo ich konsekwencje mają tak wielkie znaczenie. Ten mechanizm jest próbą ingerencji w niezależność krajów członkowskich. I jednocześnie ograniczaniem kompetencji Rady, co jest ze sobą wzajemnie powiązane. Byłby zgodny z prawem tyko wtedy, gdyby został przyjęty przez kraje członkowskie w ramach konferencji międzyrządowej.
Do tego można dodać fakt, że kraje zgodziły się na taki mechanizm tylko z tego względu, że będąc świadome jego wad prawnych wiedziały, że nie pociągnie on za sobą żadnych konsekwencji. Opinia, że cała procedura ma wątłe podstawy prawne, panuje nie tylko w polskich kręgach rządowych, ale występuje też w publicznej debacie.
2. Debaty w PE, która odbyła się we wtorek (19.01.), nie chciała polska opozycja i nikt inny poza KE.
Świadczy o tym nieprzygotowanie europosłów. W mediach mówiło się, że premier Beatę Szydło czeka prawdziwa rzeź, tymczasem argumenty przeciwników były zbyt ogólne, jakby nie mieli oni ochoty w ogóle zaznajomić się z problemem. Poza komisarzami Fransem Timmermansem i Guentherem Oettingerem, żaden z mówców nie sięgnął po merytoryczne argumenty.
– Spodziewałam się, że w państwach wystąpieniach pojawią się pytania dotyczące tych spraw (TK i mediów publicznych), ale tak naprawdę tych pytań wiele nie było. Sądzę, że nie ma problemu, dlatego nie macie państwo o co pytać. – oznajmiła Beata Szydło, premier Polski, podczas wystąpienia. Na niski poziom merytoryczny debaty wskazują też polskie media.
Debaty na arenie międzynarodowej nie chciała nawet polska opozycja. Parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej (frakcja Europejskiej Partii Ludowej) w większości nie pojawili się w ławach. Nawet przemówienie Jana Olbrychta bardziej przypominało wyrażenie zażenowania, że doszło do takiej sytuacji. – Pani premier dobrze wie, że my ani nie inicjowaliśmy ani nie chcieliśmy tej debaty. – powiedział.
3. Świetnie podczas debaty bawili się natomiast eurosceptycy, podkreślający swoją solidarność z Polską.
Było wręcz pewnym zaskoczeniem, że tak wielu spośród posłów, którzy zabrali głos, sprzeciwiło się działaniom KE. Spodziewano się bowiem ostrych ataków na premier Szydło, której ugodowy ton pierwszego wystąpienia ustawił całą debatę. W obronę polski rząd wziął m.in. Seyd Kamall (ERK). Jego wystąpienie, obnażające fakt stosowania przez KE podwójnych standardów, zyskało nad Wisłą sporą popularność.
Premier Szydło, choć stanowczo odcinała się od nacjonalizmu, nie stroniła od oklasków i uśmiechów skierowanych w stronę eurosceptyków.
4. Nieudane ataki ze strony KE mogą przysporzyć popularności polskiemu rządowi.
Wbrew intencjom inicjatorów debaty, polski rząd może czuć się pewniej i raczej nie przystopuje w swoich działaniach. Nie brakuje komentarzy, że premier Szydło zyska po debacie.
*Unia Europejska wzięła w ostatnich tygodniach na celownik Polskę, gdzie Prawo i Sprawiedliwość po przejęciu władzy w kraju dokonuje reform dotyczących Trybunału Konstytucyjnego i mediów publicznych, które opozycja uważa za sprzeczne z zasadami. Komisja Europejska wszczęła więc mechanizm monitorowania praworządności w Polsce, a jednym z jej etapów była debata w Parlamencie Europejskim.