Wolność słowa jest solą w oku europejskich technokratów. Nowa ustawa o prawach autorskich i jednolitym rynku cyfrowym, którą parlament Europejski uchwalił we wrześniu,1)European Parliament, Copyright in the Digital Single Market, Proposal for a directive COM(2016)0593 – C8-0383/2016 – 2016/0280(COD)zagraża naszym fundamentalnym prawom.
Internet to wolność. Jeszcze. Wolno nam (jeszcze) za darmo sięgać po treści, do których prowadzą nas wyniki wyszukiwania w przeglądarkach. Wolno nam (jeszcze) bez problemu docierać do źródeł, na które powołuje się autor tekstu. Wkrótce to się zmieni. Artykuł 13 owej kontrowersyjnej ustawy stanowi bowiem, iż właściciele stron i dostawcy usług internetowych będą pociągani do odpowiedzialności za treści umieszczane w sieci przez swoich klientów i czytelników. Nowe prawo zobowiązuje ich do zainstalowania filtrów danych przesyłanych na ich serwer. Ów obowiązek przenosi decydowanie o tym, co wolno umieszczać tam użytkownikom, a co nie, na oprogramowanie. Mówiąc wprost: usługodawca internetowy będzie śledził naszą aktywność w sieci i ją cenzurował: każde zdjęcie, film, tekst, który zechcemy umieścić w Internecie zostanie sprawdzony. I tu rodzą się pytania: jakie będą kryteria owej cenzury i kto będzie tworzył oprogramowanie filtrujące? Z pewnością Komisja Europejska przedstawi wkrótce szczegółowe wytyczne zwalczania fake newsów i terroryzmu w sieci, oraz tych, którzy łamią prawa autorskie. No i dobrze, ale w ten sposób zostanie również stworzone narzędzie do zwalczania krytykujących Unię, myślących inaczej (niż lewicowo/liberalnie). Idę o zakład, że wytyczne te zostaną z zapałem i naprędce wprowadzone we wszystkich krajach Unii.
Artykuł 11 stanowi z kolei o wprowadzeniu pewnego rodzaju podatku od linków. Wg. niego, jeśli opublikujemy na naszej stronie jakiś odsyłacz, będziemy musieli właścicielowi strony, do której on prowadzi (autorowi lub wydawnictwu) za niego zapłacić. Technokraci są zdania, że jeśli powołujemy się na konkretne źródło i wklejamy link do jego treści do naszego tekstu, to owo źródło ma prawo do wynagrodzenia. W ustawie nie ma oczywiście mowy o konkretnych sumach; mają być one ustalone w dialogu z krajami członkowskimi. Jeśli zatem jakaś redakcja postanowi zarobić dzięki nowej ustawie, linki do tworzonych przez nią treści znikną z przeglądarek. Dla owych redakcji i wydawnictw to miecz obusieczny, ponieważ czytelnicy mogą zwrócić się ku konkurencji, która może pozostać przy darmowym udostępnianiu treści. Ustawa stawia zatem Internet na głowie: w takiej formie jak go znaliśmy do tej pory, może przestać istnieć. Praca dziennikarzy i naukowców publikujących online, a muszących podpierać się cytatami, by pozostać wiarygodnym i móc udowodnić swoje tezy, będzie szalenie utrudniona. Zagrożona zostanie również cała kultura, która powstała w sieci: memy, remiksy muzyczne, parodie, archiwum multimedialne Wikipedii. Co najważniejsze, zagrożona będzie wolność słowa. Nowa ustawa ma zapewnić przyszłość prasie. Freidhelm Greis z Golem.de obliczył, że wprowadzane przepisy byłyby korzystne właściwie tylko dla dużych wydawnictw i redakcji, a te małe i bardziej krytyczne zostałyby poszkodowane. 64% dochodów z wprowadzenia nowych przepisów w Niemczech uzyskałoby, dominujące również i na polskim rynku, wydawnictwo Axel-Springer.2)So viel Geld würden die Verlage von Google bekommen, Friedhelm Greis, golem.de, 2018-09-07.To dowodzi, komu naprawdę służą brukselscy technokraci. Odbierają nam powoli wolność, aby wielkie koncerny mogły czerpać jeszcze większe zyski.
Jednym z koncernów, który z kolei straci na nowych wytycznych unijnych będzie Google. Musiałby się podzielić zyskami z właścicielami stron, wydawnictwami i redakcjami, do których prowadzą wyniki jego wyszukiwarki, a w samych tylko Niemczech sumy te szłyby w miliony.
Google doświadczył już podobnych problemów w Hiszpanii, gdzie taką kontrowersyjną ustawę wprowadzono już w 2014 roku. Wydawnictwa i tam miały nadzieję na wzbogacenie się. Płatne licencje na newsy, miały zmusić Google do wyłożenia pieniędzy na stół. I co? Google po prostu zlikwidował w Hiszpanii Google News, aby uniknąć opłat. Wprawdzie Google-News nie zwierają reklam, z których żyje ten amerykański koncern, ale od tej pory stracił on w Hiszpanii wartość dodaną, jaką zapewniali mu czytający jego strony. A hiszpańskie wydawnictwa „strzeliły sobie w kolano, bo liczba ich czytelników zmalała w dwucyfrowym tempie”.3)WinFuture, Schuss ins Knie: spanische Seiten leiden nach dem Google-News-Aus, 2014-12-17
Na koniec pozwolę sobie zacytować artykuł 11 z Europejskiej karty praw podstawowych: „Każdy ma prawo do wolności wypowiedzi. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe.”
Prawo autorskie nie może zagrażać prawom podstawowym. Kropka.
References
1. | ↑ | European Parliament, Copyright in the Digital Single Market, Proposal for a directive COM(2016)0593 – C8-0383/2016 – 2016/0280(COD) |
2. | ↑ | So viel Geld würden die Verlage von Google bekommen, Friedhelm Greis, golem.de, 2018-09-07. |
3. | ↑ | WinFuture, Schuss ins Knie: spanische Seiten leiden nach dem Google-News-Aus, 2014-12-17 |